Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że utrata bliskiej osoby może tak boleć. I to nawet nie całkowita utrata. Ona jest, istnieje, żyje, całkiem niedaleko, a mimo to jej nie ma, nie ma jej przy mnie choć jest w moim sercu. Razem z nią odeszła część mnie. Część, która była szczęśliwa, zadowolona z życia. Razem z nią odeszła nadzieja na lepsze jutro, chęć do walki z chorobą i ze światem. I z samą sobą. I nagle w jednym momencie zaczyna brakować wszystkiego. Oczu, uśmiechu, puszczania oczka, sprzeczek o głupoty, długich rozmów przez telefon, bajek na dobranoc, bliskości i świadomości, że jest i zawsze będzie. ZAWSZE. To duże słowo. Tak samo jak OBIECUJĘ. Nie powinno się ich nadużywać. Nie powinno się używać ich kiedy nie jest się ich pewnym w 1000%. I mimo wszystko nadal czeka się na wiadomość od tej osoby choć wie się, że ona nie przyjdzie. Myśli się o niej, ma się ją przed oczami. Ludzie nie powinni odchodzić, a jeśli już odchodzą powinni uprzedzić, pozwolić się na to przygotować. Bez znaczenia czy ta osoba wróci czy nie. To, że odeszła zawsze będzie w nas i nigdy już nie pozwoli w 100% zaufać, uwierzyć w jej szczerość i w to, że więcej nie odejdzie. Nawet jeśli wróci nic już nie będzie takie samo. Ludzie odchodzą i przychodzą, ale są ludzie, którzy odejść najzwyczajniej w świecie nie powinni...
Jedna na milion
Dlaczego jedna na milion? 80% zachorowań na raka piersi to kobiety powyżej 50 roku życia. 15% to kobiety powyżej 30 roku życia. A ja należę do tych zaledwie 5%. Mam 18 lat. "Jedna na milion" - tak właśnie nazwał mnie mój onkolog.
25 cze 2016
9 cze 2016
Znalazłam
Znalazłam. Znalazłam motywację. Znalazłam szczęście. W osobie, w której nigdy nie pomyślałabym, że mogę to znaleźć. A jednak. Jest moim aniołkiem. Promyczkiem nadziei i promyczkiem każdego osobnego dnia. Wszystko jest lepsze jak jest obok. Lepsze, szczęśliwsze, bardziej wartościowe. I wbrew pozorom nie jest to chłopak. Dzięki niej nie mam zamiaru się poddać. Muszę walczyć bo "mam dla kogo". Nie mówię, że z dnia na dzień stałam się nagle najszczęśliwszą osobą na świecie, problemy mnie nie dotyczą i mam na wszystko siłę. Ale rosnąca ilość szczęśliwych chwil umacnia mnie w przekonaniu, że poddając się stracę prawdziwy skarb. Życie. Życie, które raz jest pod górkę, a raz jest z górki, ale jest i to od nas zależy jak się ono potoczy. Moje w tym momencie potoczyło się w najlepszy możliwy sposób. Dawno nie poznałam tak cudownej, kochanej, troskliwej i pozytywnej osoby jaką jest ona. I wierzę w to, że nie jest to przelotna znajomość, a na pewno nie chciałabym by była. Dzisiaj jest dobrze. Dzisiaj jestem szczęśliwa.
23 maj 2016
Second Chemo!
No i druga chemia za mną. Dałam radę. Na razie tylko trochę mnie mdli i jestem osłabiona. No i boli mnie cała pierś i ręka. Oby na tym się skończyło, proszę, niech ten wlew będzie łagodniejszy w skutkach niż pierwszy. Okaże się jutro. Wzięłam ze sobą do szpitala książkę i przez cały czas ją czytałam. Potem obejrzałam kilka wywiadów z tym przemądrym człowiekiem. Z kim? Ze Śp. Ks. Janem Kaczkowskim. Najprawdopodobniej nigdy nie przeczytałam i nigdy nie przeczytam ani nie usłyszę mądrzejszych i prawdziwszych słów. W jednym z wywiadów powiedział, że nowotwór to "Nowe życie". Podporządkowujemy MU cały swój czas, rezygnujemy z części dotychczasowego życia, przewartościowujemy je i decydujemy się na walkę o nie. Życie z nowotworem wygląda inaczej niż bez niego i podejrzewam, że przynajmniej połowa chorujących się ze mną zgodzi. Osoba chora ma inny schemat myślenia. Jeśli osobę zdrową coś boli, ma gorączkę lub inne objawy myśli sobie, że to tylko grypa i za chwilę przeminie. W takiej samej sytuacji osoba chora wiąże każdy jeden ból z rakiem, z możliwymi przerzutami lub nawrotem. Nawet w czasie remisji ciężko jest odciąć się od choroby i żyje się z przeświadczeniem, że TO może wrócić. I w wielu przypadkach wraca. Więc jak mamy się nie bać? Największy rak siedzi w głowie, reszta to tylko choroba, którą trzeba leczyć. Nie można wyobrażać sobie najgorszych scenariuszy i trzymać się ich bo to prędzej nas wpędzi do grobu niż sam rak. Jak objawia się to "Nowe życie z Nowotworem"? Myślę, że każdy kto przez nie przechodzi lub przechodził doskonale wie. Nagle w chwili diagnozy choroba i walka z nią stają na pierwszym miejscu w naszej hierarchii wartości. I pozostają na podium przez długi długi czas.
"Panie Piotrze, mamy teraz dwie możliwości. Pierwsza jest taka, że usiądziemy, rozpłaczemy się i to nas całkowicie rozłoży na łopatki. Nawet jeśli oczekuje Pan cudu długiego życia, to radziłbym skoncentrować się na tym odcinku, który jeszcze przed panem. Druga możliwość jest taka, że postara się pan niczego nie schrzanić, a naprawdę wszystko można schrzanić, także chorowanie. Zachęcam pana do tego, żeby pan tego chorowania nie schrzanił i wykorzystał swój czas jak najlepiej. Wiem, że jest panu trudno, ma pan prawo być zły, wściekły, wkurwiony. Ale jeżeli to pana zepchnie w czarną otchłań rozpaczy, to zło, które się pojawiło w formie guza w pana trzustce, odniesie podwójny sukces: zniszczy nie tylko pańskie życie, ale też pana jako osobę. Niech pan nie daje rakowi takiej satysfakcji". Takiej rozmowy nie przeprowadza się w trzy minuty, to tylko jej sedno i skrócony sens. Sama rozmowa jest długim procesem."
17 maj 2016
Śmiertelni Nieśmiertelni
"W domu zwinęłam się w kłębek na kanapie i znowu zaczęłam płakać. Łzy płynęły same, jak gdyby były odruchową odpowiedzią na słowo RAK jak gdyby były jedyną właściwą reakcją. (...) Po jakimś czasie nastąpiła pewna zmiana. Litowanie się nad sobą straciło smak. Słowo RAK-RAK-RAK pulsujące w mojej głowie stało się mniej natarczywe. Łzy już nie przynosiły ulgi. Zupełnie jak wtedy, gdy zje się zbyt dużo ciastek i w końcu ma się ich dość. (...) Pytanie 'Dlaczego ja?' wkrótce straciło moc. Zastąpiło je 'Co teraz?' "
~Śmiertelni Nieśmiertelni - Ken Wilber
16 maj 2016
"To jest rak..."
Znienawidziłam swoje ciało. To ono zwróciło się przeciwko mnie. Stworzyło coś co mnie niszczy. Stworzyło raka. Mojego wroga, więc i ono automatycznie stało się moim wrogiem. Mimo to, że chcę wyzdrowieć, że chcę wrócić do normalności to zaciska mnie w gardle na samą myśl o mastektomii, która mnie czeka. Mam 18 lat i całe życie przed sobą. Moje życie uległo przewartościowaniu, ale nawet to nie zmienia faktu, że ciężko mi jest się pogodzić z tak "oszpecającą" operacją. Prawdopodobnie uda się ściągnąć do Warszawy lekarza z Gliwic, który podejmie się mastektomii z jednoczesną rekonstrukcją. Byłoby dobrze. Nawet nie chodzi o fakt estetyczny, ale psychiczny. Rak to wystarczający cios od życia, nie wiem jak zareagowałabym na utratę piersi. Wczoraj obejrzałam film Chemia Bartka Prokopowicza. Cudowny film. Wyłam jak bóbr. Nie wiem czy dlatego, że był wzruszający, czy dlatego, że mnie i bohaterkę łączy ta sama choroba.
"To jest rak, a my mamy z nim wojnę."
Subskrybuj:
Posty (Atom)