2 lut 2016

Nikt nie mówił, że będzie łatwo

Już po wszystkim. Myślałam, że kiedy obudzę się po operacji, uśmiechnę się, że będę szczęśliwa. A jednak się myliłam. Gdy tylko otworzyłam oczy poczułam ból. Piersi czy istnienia? Tak czy inaczej ból, który mnie wypełniał, z którym nie potrafiłam sobie poradzić. Powinnam się cieszyć, przecież jestem na dobrej drodze do wyzdrowienia, ale nie potrafię. Mam przeświadczenie, że to nie koniec cierpienia. Że to co przeszłam znów spada w ogromną próżnię. Że to jak bumerang do mnie wróci nie pozwalając normalnie funkcjonować. Nie wiem co myśleć. Co robić. Jestem bezradna. Tak jakby to ON już przejął nade mną kontrolę. Tak jakby nie pozwalał mi się cieszyć życiem po swoim odejściu. Pada deszcz. Tak jakby niebo płakało nad moim losem, tak to odbieram bo przecież przez ostatnie parę dni było słonecznie. Płacze tak jak ja płaczę w tej chwili. Jestem słaba, a łzy jeszcze bardziej mnie osłabiają. Lekarz powiedział, że muszę odpoczywać. Powinnam go posłuchać. Myśli mi na to nie pozwalają. Mimo to wszystko, mimo złych myśli, bólu, czuję, że teraz już nie mogę się wycofać, że nie mogę się poddać w tak ważnej chwili bo to dopiero początek mojej zaciętej walki z rakiem. Nikt nie mówił, że będzie łatwo i wcale nie jest, ale mam cichą nadzieję, że tam na końcu tej drogi czeka na mnie szczęście dzięki, któremu będę mogła chorobę i to całe cierpienie zostawić za sobą. Staram się w to mocno wierzyć. 

1 lut 2016

A co jest w mojej głowie?

Te wszystkie wizyty w szpitalach, badania, wyniki, konsylia, terapia to tylko czysta teoria. Coś o czym czytamy w internecie lub gazetach, coś co przechodzi tak wiele ludzi. A co tak naprawdę jest w psychice osiemnastoletniej dziewczyny chorej na raka? Szczerze mówiąc przez dłuższy czas po diagnozie nie chciałam się podjąć leczenia. Zdecydowałam, że chcę żyć tak jakby GO nie było, nawet jeśli to życie miałoby być o wiele krótsze niż by mogło. Wiedziała, że każda metoda leczenia niesie za sobą skutki uboczne i to właśnie głównie ich się bałam. HALO! Miałam 17 lat i wcale nie uśmiechało mi się rezygnowanie z dotychczasowego życia. Mimo to ze względu na bliskich rozpoczęłam naświetlenia, a zaraz potem poddałam się zabiegowi. Nie było łatwo. Nie byłam w stanie dopuścić do siebie myśli, że naprawdę jestem chora, i że choroba, o której tak wiele słyszałam w tym momencie zaczęła dotyczyć mnie. Żyłam tak jakby to przeżywał ktoś obok mnie, a ja byłabym tylko widzem. Tak jakby to nie dotyczyło mnie. Walczyłam przeciwko raku, nie z rakiem. Wbrew pozorom istnieje różnica między tym. Walcząc z rakiem poddajemy się terapiom, leczeniu, dążymy do wyzdrowienia. A ja wcale tego nie robiłam i nie miałam zamiaru robić. Toczyłam zaciętą walkę o to by wcale się nie leczyć. By zostawić wszystko takim jakim było. Przeciwstawiałam się każdemu słowu lekarza, mówiłam stanowcze NIE, gdy choćby słyszałam słowo CHEMIOTERAPIA lub MASTEKTOMIA. Kiedy w grudniu dowiedziałam się, że nie jest tak dobrze jak wydawało się być, że złośliwość jest większa, a komórki rozrastają się w zatrważającym tempie. Załamałam się. I jednocześnie zdałam sprawę z tego, że nie ucieknę przed tym choćby dlatego, że mój "kolega" coraz bardziej zaczął dawać o sobie znać bólem. Każdy jeden ból podświadomie łączyłam z rakiem, z możliwymi przerzutami i rozrostem. Nadal często chcę się poddać, przestać walczyć, wyrzucić teczkę wypchaną papierami i oddać MU to czego chce. Nawet jeśli miałoby to być moje życie. Jednak bliska mi osoba wypowiedziała ostatnio zdanie, które zmieniło mój pogląd na sytuację. 


"Pamiętaj, że jeśli teraz się poddasz to już nigdy nie będziesz miała o co walczyć."



To dzięki niej zrozumiałam, że  nie mogę się poddać bo w chwili podjęcia takiej decyzji stracę WSZYSTKO. Wszystko co do tej pory wypracowałam i wszystko co mam. I wszystkich moich bliskich, którzy także cierpią z powodu mojej choroby. Może nawet nieświadomie, ale uratowała mnie i dała mocnego kopa w tyłek, który był właśnie tym czego mi było potrzeba. Dała motywację do walki. 

Początek walki

W styczniu 2015 roku podczas zwykłego prysznica wyczułam guzka w lewej piersi. Zignorowałam go i to był mój największy błąd. Stwierdziłam, że to nic takiego i nawet przez myśl mi nie przeszło, że to może być coś poważnego. Pod koniec lutego zauważyłam, że guzek się powiększył i zaczął dawać o sobie znać bólem. Zrobiłam USG, mammografię i... dostałam skierowanie na onkologię. Już 16 marca otrzymałam wyniki wszystkich badań, które były jednoznaczne. NOWOTWÓR. Radioterapia, która miała zahamować wzrost guza trwała do końca czerwca, a zaraz potem, czyli 2 lipca przeszłam operację oszczędzającą. Po operacji kolejna seria naświetleń, a pod koniec sierpnia rutynowe badania. I... przerzuty do prawej piersi. I wszystko od początku. Z czasem czułam się coraz gorzej psychicznie i fizycznie. Lekarze nie rozwiewali moich wątpliwości, nie odpowiadali na podstawowe pytania, których miałam przecież tak wiele. Około początku listopada zdecydowałam się na wizytę w Centrum Onkologii na Warszawskim Ursynowie. Dopiero tutaj poczułam się człowiekiem. Od razu zaczęli działać. Dostałam skierowania na wszystkie chyba możliwe badania. A przede wszystkim mój lekarz prowadzący odpowiedział na moje wszystkie, nawet te najgłupsze pytania. Wiedza na temat raka zmniejszyła mój strach, a przecież o to chodziło. Po niecałym miesiącu przyszły wszystkie szczegółowe wyniki. Rak wewnątrzprzewodowy G2, z HER2 (+++). Była to dla mnie czarna magia, ale z czasem  uczę się coraz więcej tych pojęć na tyle by mniej więcej wiedzieć co mówią wyniki badań. Równo 7 miesięcy po pierwszej operacji, jutro, przejdę drugą, również oszczędzającą. Będę zdrowa? Na to wygląda...

Labrinth - Jealous