25 cze 2016

Loss

Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że utrata bliskiej osoby może tak boleć. I to nawet nie całkowita utrata. Ona jest, istnieje, żyje, całkiem niedaleko, a mimo to jej nie ma, nie ma jej przy mnie choć jest w moim sercu. Razem z nią odeszła część mnie. Część, która była szczęśliwa, zadowolona z życia. Razem z nią odeszła nadzieja na lepsze jutro, chęć do walki z chorobą i ze światem. I z samą sobą. I nagle w jednym momencie zaczyna brakować wszystkiego. Oczu, uśmiechu, puszczania oczka, sprzeczek o głupoty, długich rozmów przez telefon, bajek na dobranoc, bliskości i świadomości, że jest i zawsze będzie. ZAWSZE. To duże słowo. Tak samo jak OBIECUJĘ. Nie powinno się ich nadużywać. Nie powinno się używać ich kiedy nie jest się ich pewnym w 1000%. I mimo wszystko nadal czeka się na wiadomość od tej osoby choć wie się, że ona nie przyjdzie. Myśli się o niej, ma się ją przed oczami. Ludzie nie powinni odchodzić, a jeśli już odchodzą powinni uprzedzić, pozwolić się na to przygotować. Bez znaczenia czy ta osoba wróci czy nie. To, że odeszła zawsze będzie w nas i nigdy już nie pozwoli w 100% zaufać, uwierzyć w jej szczerość i w to, że więcej nie odejdzie. Nawet jeśli wróci nic już nie będzie takie samo. Ludzie odchodzą i przychodzą, ale są ludzie, którzy odejść najzwyczajniej w świecie nie powinni...

9 cze 2016

Znalazłam

Znalazłam. Znalazłam motywację. Znalazłam szczęście. W osobie, w której nigdy nie pomyślałabym, że mogę to znaleźć. A jednak. Jest moim aniołkiem. Promyczkiem nadziei i promyczkiem każdego osobnego dnia. Wszystko jest lepsze jak jest obok. Lepsze, szczęśliwsze, bardziej wartościowe. I wbrew pozorom nie jest to chłopak. Dzięki niej nie mam zamiaru się poddać. Muszę walczyć bo "mam dla kogo". Nie mówię, że z dnia na dzień stałam się nagle najszczęśliwszą osobą na świecie, problemy mnie nie dotyczą i mam na wszystko siłę. Ale rosnąca ilość szczęśliwych chwil umacnia mnie w przekonaniu, że poddając się stracę prawdziwy skarb. Życie. Życie, które raz jest pod górkę, a raz jest z górki, ale jest i to od nas zależy jak się ono potoczy. Moje w tym momencie potoczyło się w najlepszy możliwy sposób. Dawno nie poznałam tak cudownej, kochanej, troskliwej i pozytywnej osoby jaką jest ona. I wierzę w to, że nie jest to przelotna znajomość, a na pewno nie chciałabym by była. Dzisiaj jest dobrze. Dzisiaj jestem szczęśliwa.

23 maj 2016

Second Chemo!

No i druga chemia za mną. Dałam radę. Na razie tylko trochę mnie mdli i jestem osłabiona. No i boli mnie cała pierś i ręka. Oby na tym się skończyło, proszę, niech ten wlew będzie łagodniejszy w skutkach niż pierwszy. Okaże się jutro. Wzięłam ze sobą do szpitala książkę i przez cały czas ją czytałam. Potem obejrzałam kilka wywiadów z tym przemądrym człowiekiem. Z kim? Ze Śp. Ks. Janem Kaczkowskim. Najprawdopodobniej nigdy nie przeczytałam i nigdy nie przeczytam ani nie usłyszę mądrzejszych i prawdziwszych słów. W jednym z wywiadów powiedział, że nowotwór to "Nowe życie". Podporządkowujemy MU cały swój czas, rezygnujemy z części dotychczasowego życia, przewartościowujemy je i decydujemy się na walkę o nie. Życie z nowotworem wygląda inaczej niż bez niego i podejrzewam, że przynajmniej połowa chorujących się ze mną zgodzi. Osoba chora ma inny schemat myślenia. Jeśli osobę zdrową coś boli, ma gorączkę lub inne objawy myśli sobie, że to tylko grypa i za chwilę przeminie. W takiej samej sytuacji osoba chora wiąże każdy jeden ból z rakiem, z możliwymi przerzutami lub nawrotem. Nawet w czasie remisji ciężko jest odciąć się od choroby i  żyje się z przeświadczeniem, że TO może wrócić. I w wielu przypadkach wraca. Więc jak mamy się nie bać? Największy rak siedzi w głowie, reszta to tylko choroba, którą trzeba leczyć. Nie można wyobrażać sobie najgorszych scenariuszy i trzymać się ich bo to prędzej nas wpędzi do grobu niż sam rak. Jak objawia się to "Nowe życie z Nowotworem"? Myślę, że każdy kto przez nie przechodzi lub przechodził doskonale wie. Nagle w chwili diagnozy choroba i walka z nią stają na pierwszym miejscu w naszej hierarchii wartości. I pozostają na podium przez długi długi czas.  


"Panie Piotrze, mamy teraz dwie możliwości. Pierwsza jest taka, że usiądziemy, rozpłaczemy się i to nas całkowicie rozłoży na łopatki. Nawet jeśli oczekuje Pan cudu długiego życia, to radziłbym skoncentrować się na tym odcinku, który jeszcze przed panem. Druga możliwość jest taka, że postara się pan niczego nie schrzanić, a naprawdę wszystko można schrzanić, także chorowanie. Zachęcam pana do tego, żeby pan tego chorowania nie schrzanił i wykorzystał swój czas jak najlepiej. Wiem, że jest panu trudno, ma pan prawo być zły, wściekły, wkurwiony. Ale jeżeli to pana zepchnie w czarną otchłań rozpaczy, to zło, które się pojawiło w formie guza w pana trzustce, odniesie podwójny sukces: zniszczy nie tylko pańskie życie, ale też pana jako osobę. Niech pan nie daje rakowi takiej satysfakcji". Takiej rozmowy nie przeprowadza się w trzy minuty, to tylko jej sedno i skrócony sens. Sama rozmowa jest długim procesem."

17 maj 2016

Śmiertelni Nieśmiertelni

"W domu zwinęłam się w kłębek na kanapie i znowu zaczęłam płakać. Łzy płynęły same, jak gdyby były odruchową odpowiedzią na słowo RAK jak gdyby były jedyną właściwą reakcją. (...) Po jakimś czasie nastąpiła pewna zmiana. Litowanie się nad sobą straciło smak. Słowo RAK-RAK-RAK pulsujące w mojej głowie stało się mniej natarczywe. Łzy już nie przynosiły ulgi. Zupełnie jak wtedy, gdy zje się zbyt dużo ciastek i w końcu ma się ich dość. (...) Pytanie 'Dlaczego ja?' wkrótce straciło moc. Zastąpiło je 'Co teraz?' "       
                                                                                 ~Śmiertelni Nieśmiertelni - Ken Wilber

16 maj 2016

"To jest rak..."

Znienawidziłam swoje ciało. To ono zwróciło się przeciwko mnie. Stworzyło coś co mnie niszczy. Stworzyło raka. Mojego wroga, więc i ono automatycznie stało się moim wrogiem. Mimo to, że chcę wyzdrowieć, że chcę wrócić do normalności to zaciska mnie w gardle na samą myśl o mastektomii, która mnie czeka. Mam 18 lat i całe życie przed sobą. Moje życie uległo przewartościowaniu, ale nawet to nie zmienia faktu, że ciężko mi jest się pogodzić z tak "oszpecającą" operacją. Prawdopodobnie uda się ściągnąć do Warszawy lekarza z Gliwic, który podejmie się mastektomii z jednoczesną rekonstrukcją. Byłoby dobrze. Nawet nie chodzi o fakt estetyczny, ale psychiczny. Rak to wystarczający cios od życia, nie wiem jak zareagowałabym na utratę piersi. Wczoraj obejrzałam film Chemia  Bartka Prokopowicza. Cudowny film. Wyłam jak bóbr. Nie wiem czy dlatego, że był wzruszający, czy dlatego, że mnie i bohaterkę łączy ta sama choroba. 

"To jest rak, a my mamy z nim wojnę."

14 maj 2016

Przenosimy góry

Fizycznie mogę przenosić góry, psychicznie nie uniosłabym nawet ziarnka piasku. Dawno nie czułam się tak dobrze fizycznie. Pierwszy raz od... rozpoczęcia pierwszych naświetleń zdołałam zrobić całą Chodakowską + pół godziny na steperze i te słynne 12 ćwiczeń przez 8 minut. Na co dzień nie jestem w stanie zrobić nawet połowy Skalpela lub innego schematu Chodakowskiej. Po chwili wysiadam i na tym kończy się moje ćwiczenie. Co prawda jak tylko podniosłam ciężarek lewą ręką to momentalnie uderzył on o ziemię, ale to nic. To przecież logiczne, nie dziwi mnie to bo lewa strona boli mnie niemalże bez przerwy. Oh, niech taki stan utrzymuje się jak najdłużej. Przynajmniej poprzez ćwiczenie mogę wyzbyć się złości i żalu, który we mnie tkwi. Psychicznie żadnej poprawy nie ma i nie widać jej nawet na horyzoncie. Gdzieś w głębi liczę na szybką poprawę. Za tydzień kolejna chemia, nie mogę być w takim stanie bo przejdę ją jeszcze gorzej. Cóż, warto wierzyć w poprawę stanu rzeczy.


"Cierpienie wymaga większej odwagi niż śmierć."

13 maj 2016

Chcę żyć, walczyć...

Chyba i mnie dopadła ta słynna depresja. Tak źle nie było nawet po usłyszeniu diagnozy. Tylko dlaczego? Co wpływa na to, że tak bardzo nie mam na nic siły i ochoty? Nic nie sprawia mi radości, nawet rzeczy, które do tej pory zawsze wywoływały u mnie uśmiech. Najchętniej wcale nie wychodziłabym z domu, schowała pod kołdrą i udawała, że nie istnieję. Nie wychodzę nigdzie mimo to, że do tej pory częściej bywałam poza domem niż w nim. Jedyne co robię po szkole to czytam. Bardzo dużo czytam zważywszy na to, że męczy mnie bezsenność. No i... też sporo płaczę. Czasami nawet bez powodu lub z tak błahego jak na przykład źle układające się włosy, źle pomalowany paznokieć lub posklejane rzęsy. Czasami tylko łzy ciekną mi po policzkach, a czasami płacz przeradza się w wycie. Z rozpaczy, z bólu, z bezsilności. Powtarzam sobie, że muszę być silna i sama nie wierzę w swoje słowa. Nie wierzę już w to, że może być dobrze. Powinnam wyjść do ludzi, przestać zaniedbywać przyjaciół. Ale nie potrafię. Źle czuję się na zewnątrz jakkolwiek to brzmi. Czuję się zupełnie inną osobą, czuję, że udaję kogoś kim nie jestem, że udaję szczęście, którego chwilowo mam niedobór. Proszę, niech to minie. Chcę żyć, walczyć, cieszyć się życiem. Mam wrażenie, że choroba powoli mnie pokonuje, ale nie fizycznie tylko... psychicznie.

5 maj 2016

Gorsze dni?

Jak jest? Fizycznie już znacznie lepiej niż w dzień chemii, ale psychicznie... wysiadam. Brak mi sił i motywacji do wszystkiego co mnie otacza. To chyba najgorszy okres czasu w moim dotychczasowym życiu. Wszystko się nałożyło na siebie i tak jak ze wszystkim osobno dałabym sobie radę to z połączeniem tego jest gorzej. Z jednej strony chemia, zły stan psychiczny i fizyczny, ciągłe myśli o tym co będzie i czy terapia zadziała, a z drugiej moje życie "typowej nastolatki". Zbliża się koniec roku co ciągnie za sobą siedzenie godzinami przy książkach i naukę w celu poprawienia ocen. To momentami bardzo ciężkie ze względu na to, że nie zawsze czuję się dobrze. Często mam bóle, które mnie dekoncentrują lub po prostu czuję się na tyle źle, że nie jestem w stanie zrobić nic konstruktywnego. Nauka nauką, ale jednocześnie mam też 18 lat co wiąże się z imprezami i tymi "osiemnastkowymi", i zwykłymi spotkaniami przy piwie. Nie chcę zaniedbywać moich przyjaciół mimo stanu mojego zdrowia bo to przecież głównie dzięki nim się jeszcze nie załamałam. Ale też lubię te wszystkie spotkania nawet jeśli mnie wykańczają czasami psychicznie i fizycznie. Pozwalają mi na chwilę zapomnieć i poczuć się jakby choroby nie było. Potrzebuję chyba mocnego kopa w dupę by na nowo wziąć się w garść i zniszczyć wszystkie przeszkody, które teraz stoją na mojej drodze. W końcu od września klasa maturalna, jej nie chcę i nie mogę zawalić choćby nie wiem co. Tylko co lub kto ma być tym kopem? Tą motywacją? Tego nie wiem...

2 maj 2016

First Chemo!

No i nadszedł ten dzień. Dzień pierwszej chemii. O 7 rano stawiłam się w Centrum Onkologii modląc się by dopuszczono mnie do wlewu. Przez 3 godziny chodziłam od gabinetu do gabinetu i tak oto chwilę po 10 podłączono mnie do kroplówki. Obserwowałam jak pierwsze mililitry czerwonego płynu spływają do mojej żyły i powtarzałam sobie w duchu, że tym sposobem pokonam raka, że wszystkie efekty uboczne, które mogą nastąpić są niczym w porównaniu do mojego zdrowia. Po około dwóch godzinach zaczęło mnie mdlić mimo leków przeciwwymiotnych, które zostały mi podane wcześniej. Z godziny na godzinę czułam się coraz gorzej psychicznie i fizycznie. Rozmawiałam z lekarzem, z pielęgniarką i te rozmowy w pewnym sensie mi trochę pomogły. Nie wiem czemu tak jest, czemu jestem tak przygnębiona. Czy to fakt, że dopiero teraz zaczęłam prawdziwą walkę i nie mogę odpuścić i że to będą najtrudniejsze chwile w moim życiu, czy strach o to, że coś może pójść nie po mojej myśli. Ale właśnie... nie mogę się poddać, nie teraz. Nawet jeśli nie zrobię tego dla siebie to zrobię to dla bliskich, którzy przez cały czas zagrzewają mnie do walki, w których mam oparcie o każdej porze dnia i nocy, i którzy przeżywają moją chorobę tak samo jak ja. Przed 16 byłam już w domu, do którego swoją drogą ledwo dojechałam bez wymiotowania. Coś czuję, że będę musiała się zaprzyjaźnić z ceramicznym kolegą. Jestem słaba i szczerze mówiąc tego posta piszę od godziny ledwo przyciskając klawisze klawiatury. ALE TO NIC! Walczę i to jest najważniejsze niezależnie od tego co nastąpi. Bo przecież mam o co walczyć. Rozpoczynając walkę już jesteśmy wygranymi bez znaczenia jak się ona później potoczy. Mam nadzieję, że jutro będzie już lepiej i psychicznie i fizycznie. I znowu ta nadzieja. Podobno to ona umiera ostatnia. 

27 kwi 2016

Zły kierunek

Nie tak miało być. Wszystko idzie w złym kierunku, a ja stoję w miejscu nie wiedząc, w którą stronę iść. Zaatakował węzły chłonne i lewe płuco. W tym momencie pozostaje mi jedno. Nadzieja. Nadzieja, że chemia, którą zaczynam już 2 maja pomoże i zniszczy to co rośnie we mnie i coraz bardziej mnie niszczy. Niszczy mnie i moje życie. Niszczy plany i marzenia. Oddala mnie od życia 'normalnej nastolatki'. Dzięki Ci Boże, za tak cudownych przyjaciół. Tak empatycznych, kochanych, wspierających, przewspaniałych przyjaciół. Nie wiem co bym bez nich zrobiła. Są przy mnie, cały czas. Szczególnie jedna osoba. Osoba dzięki której tu jestem, żyję, walczę, ze sobą i z chorobą. 29 czerwca stracę piersi. Prawdopodobnie będzie to mastektomia z jednoczesną rekonstrukcją, ale jednak. Nie sądziłam, że coś takiego może tak bardzo działać na psychikę. Przecież to tylko piersi, kawałek ciała. A jednak... Mam 18 lat, może to dlatego. Patrzę w przyszłość. Chłopak, rodzina, dzieci. I ja, cała w bliznach przypominających mi o walce z rakiem. Walce, którą mam nadzieję wygram już niebawem. Znowu ta nadzieja. Tylko ona mi pozostała...

2 lut 2016

Nikt nie mówił, że będzie łatwo

Już po wszystkim. Myślałam, że kiedy obudzę się po operacji, uśmiechnę się, że będę szczęśliwa. A jednak się myliłam. Gdy tylko otworzyłam oczy poczułam ból. Piersi czy istnienia? Tak czy inaczej ból, który mnie wypełniał, z którym nie potrafiłam sobie poradzić. Powinnam się cieszyć, przecież jestem na dobrej drodze do wyzdrowienia, ale nie potrafię. Mam przeświadczenie, że to nie koniec cierpienia. Że to co przeszłam znów spada w ogromną próżnię. Że to jak bumerang do mnie wróci nie pozwalając normalnie funkcjonować. Nie wiem co myśleć. Co robić. Jestem bezradna. Tak jakby to ON już przejął nade mną kontrolę. Tak jakby nie pozwalał mi się cieszyć życiem po swoim odejściu. Pada deszcz. Tak jakby niebo płakało nad moim losem, tak to odbieram bo przecież przez ostatnie parę dni było słonecznie. Płacze tak jak ja płaczę w tej chwili. Jestem słaba, a łzy jeszcze bardziej mnie osłabiają. Lekarz powiedział, że muszę odpoczywać. Powinnam go posłuchać. Myśli mi na to nie pozwalają. Mimo to wszystko, mimo złych myśli, bólu, czuję, że teraz już nie mogę się wycofać, że nie mogę się poddać w tak ważnej chwili bo to dopiero początek mojej zaciętej walki z rakiem. Nikt nie mówił, że będzie łatwo i wcale nie jest, ale mam cichą nadzieję, że tam na końcu tej drogi czeka na mnie szczęście dzięki, któremu będę mogła chorobę i to całe cierpienie zostawić za sobą. Staram się w to mocno wierzyć. 

1 lut 2016

A co jest w mojej głowie?

Te wszystkie wizyty w szpitalach, badania, wyniki, konsylia, terapia to tylko czysta teoria. Coś o czym czytamy w internecie lub gazetach, coś co przechodzi tak wiele ludzi. A co tak naprawdę jest w psychice osiemnastoletniej dziewczyny chorej na raka? Szczerze mówiąc przez dłuższy czas po diagnozie nie chciałam się podjąć leczenia. Zdecydowałam, że chcę żyć tak jakby GO nie było, nawet jeśli to życie miałoby być o wiele krótsze niż by mogło. Wiedziała, że każda metoda leczenia niesie za sobą skutki uboczne i to właśnie głównie ich się bałam. HALO! Miałam 17 lat i wcale nie uśmiechało mi się rezygnowanie z dotychczasowego życia. Mimo to ze względu na bliskich rozpoczęłam naświetlenia, a zaraz potem poddałam się zabiegowi. Nie było łatwo. Nie byłam w stanie dopuścić do siebie myśli, że naprawdę jestem chora, i że choroba, o której tak wiele słyszałam w tym momencie zaczęła dotyczyć mnie. Żyłam tak jakby to przeżywał ktoś obok mnie, a ja byłabym tylko widzem. Tak jakby to nie dotyczyło mnie. Walczyłam przeciwko raku, nie z rakiem. Wbrew pozorom istnieje różnica między tym. Walcząc z rakiem poddajemy się terapiom, leczeniu, dążymy do wyzdrowienia. A ja wcale tego nie robiłam i nie miałam zamiaru robić. Toczyłam zaciętą walkę o to by wcale się nie leczyć. By zostawić wszystko takim jakim było. Przeciwstawiałam się każdemu słowu lekarza, mówiłam stanowcze NIE, gdy choćby słyszałam słowo CHEMIOTERAPIA lub MASTEKTOMIA. Kiedy w grudniu dowiedziałam się, że nie jest tak dobrze jak wydawało się być, że złośliwość jest większa, a komórki rozrastają się w zatrważającym tempie. Załamałam się. I jednocześnie zdałam sprawę z tego, że nie ucieknę przed tym choćby dlatego, że mój "kolega" coraz bardziej zaczął dawać o sobie znać bólem. Każdy jeden ból podświadomie łączyłam z rakiem, z możliwymi przerzutami i rozrostem. Nadal często chcę się poddać, przestać walczyć, wyrzucić teczkę wypchaną papierami i oddać MU to czego chce. Nawet jeśli miałoby to być moje życie. Jednak bliska mi osoba wypowiedziała ostatnio zdanie, które zmieniło mój pogląd na sytuację. 


"Pamiętaj, że jeśli teraz się poddasz to już nigdy nie będziesz miała o co walczyć."



To dzięki niej zrozumiałam, że  nie mogę się poddać bo w chwili podjęcia takiej decyzji stracę WSZYSTKO. Wszystko co do tej pory wypracowałam i wszystko co mam. I wszystkich moich bliskich, którzy także cierpią z powodu mojej choroby. Może nawet nieświadomie, ale uratowała mnie i dała mocnego kopa w tyłek, który był właśnie tym czego mi było potrzeba. Dała motywację do walki. 

Początek walki

W styczniu 2015 roku podczas zwykłego prysznica wyczułam guzka w lewej piersi. Zignorowałam go i to był mój największy błąd. Stwierdziłam, że to nic takiego i nawet przez myśl mi nie przeszło, że to może być coś poważnego. Pod koniec lutego zauważyłam, że guzek się powiększył i zaczął dawać o sobie znać bólem. Zrobiłam USG, mammografię i... dostałam skierowanie na onkologię. Już 16 marca otrzymałam wyniki wszystkich badań, które były jednoznaczne. NOWOTWÓR. Radioterapia, która miała zahamować wzrost guza trwała do końca czerwca, a zaraz potem, czyli 2 lipca przeszłam operację oszczędzającą. Po operacji kolejna seria naświetleń, a pod koniec sierpnia rutynowe badania. I... przerzuty do prawej piersi. I wszystko od początku. Z czasem czułam się coraz gorzej psychicznie i fizycznie. Lekarze nie rozwiewali moich wątpliwości, nie odpowiadali na podstawowe pytania, których miałam przecież tak wiele. Około początku listopada zdecydowałam się na wizytę w Centrum Onkologii na Warszawskim Ursynowie. Dopiero tutaj poczułam się człowiekiem. Od razu zaczęli działać. Dostałam skierowania na wszystkie chyba możliwe badania. A przede wszystkim mój lekarz prowadzący odpowiedział na moje wszystkie, nawet te najgłupsze pytania. Wiedza na temat raka zmniejszyła mój strach, a przecież o to chodziło. Po niecałym miesiącu przyszły wszystkie szczegółowe wyniki. Rak wewnątrzprzewodowy G2, z HER2 (+++). Była to dla mnie czarna magia, ale z czasem  uczę się coraz więcej tych pojęć na tyle by mniej więcej wiedzieć co mówią wyniki badań. Równo 7 miesięcy po pierwszej operacji, jutro, przejdę drugą, również oszczędzającą. Będę zdrowa? Na to wygląda...

Labrinth - Jealous