W styczniu 2015 roku podczas zwykłego prysznica wyczułam guzka w lewej piersi. Zignorowałam go i to był mój największy błąd. Stwierdziłam, że to nic takiego i nawet przez myśl mi nie przeszło, że to może być coś poważnego. Pod koniec lutego zauważyłam, że guzek się powiększył i zaczął dawać o sobie znać bólem. Zrobiłam USG, mammografię i... dostałam skierowanie na onkologię. Już 16 marca otrzymałam wyniki wszystkich badań, które były jednoznaczne. NOWOTWÓR. Radioterapia, która miała zahamować wzrost guza trwała do końca czerwca, a zaraz potem, czyli 2 lipca przeszłam operację oszczędzającą. Po operacji kolejna seria naświetleń, a pod koniec sierpnia rutynowe badania. I... przerzuty do prawej piersi. I wszystko od początku. Z czasem czułam się coraz gorzej psychicznie i fizycznie. Lekarze nie rozwiewali moich wątpliwości, nie odpowiadali na podstawowe pytania, których miałam przecież tak wiele. Około początku listopada zdecydowałam się na wizytę w Centrum Onkologii na Warszawskim Ursynowie. Dopiero tutaj poczułam się człowiekiem. Od razu zaczęli działać. Dostałam skierowania na wszystkie chyba możliwe badania. A przede wszystkim mój lekarz prowadzący odpowiedział na moje wszystkie, nawet te najgłupsze pytania. Wiedza na temat raka zmniejszyła mój strach, a przecież o to chodziło. Po niecałym miesiącu przyszły wszystkie szczegółowe wyniki. Rak wewnątrzprzewodowy G2, z HER2 (+++). Była to dla mnie czarna magia, ale z czasem uczę się coraz więcej tych pojęć na tyle by mniej więcej wiedzieć co mówią wyniki badań. Równo 7 miesięcy po pierwszej operacji, jutro, przejdę drugą, również oszczędzającą. Będę zdrowa? Na to wygląda...
Labrinth - Jealous
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz