Chyba i mnie dopadła ta słynna depresja. Tak źle nie było nawet po usłyszeniu diagnozy. Tylko dlaczego? Co wpływa na to, że tak bardzo nie mam na nic siły i ochoty? Nic nie sprawia mi radości, nawet rzeczy, które do tej pory zawsze wywoływały u mnie uśmiech. Najchętniej wcale nie wychodziłabym z domu, schowała pod kołdrą i udawała, że nie istnieję. Nie wychodzę nigdzie mimo to, że do tej pory częściej bywałam poza domem niż w nim. Jedyne co robię po szkole to czytam. Bardzo dużo czytam zważywszy na to, że męczy mnie bezsenność. No i... też sporo płaczę. Czasami nawet bez powodu lub z tak błahego jak na przykład źle układające się włosy, źle pomalowany paznokieć lub posklejane rzęsy. Czasami tylko łzy ciekną mi po policzkach, a czasami płacz przeradza się w wycie. Z rozpaczy, z bólu, z bezsilności. Powtarzam sobie, że muszę być silna i sama nie wierzę w swoje słowa. Nie wierzę już w to, że może być dobrze. Powinnam wyjść do ludzi, przestać zaniedbywać przyjaciół. Ale nie potrafię. Źle czuję się na zewnątrz jakkolwiek to brzmi. Czuję się zupełnie inną osobą, czuję, że udaję kogoś kim nie jestem, że udaję szczęście, którego chwilowo mam niedobór. Proszę, niech to minie. Chcę żyć, walczyć, cieszyć się życiem. Mam wrażenie, że choroba powoli mnie pokonuje, ale nie fizycznie tylko... psychicznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz